Jutro minie 5 lat od kiedy moje wegańskie odżywianie jest całkowicie surowe. W perspektywie całego życia – bardzo niewiele. Ale w obrazie tego, że mam 25 lat (specjalnie policzyłam, bo do tej pory byłam przekonana, że to nadal 18), to już 1/5 mojej egzystencji. Jakieś doświadczenie się zebrało, a codzienne obcowanie z informacjami i dyskusjami na temat witarianizmu, sprawiły, że wiedza też się stale poszerzała. Te 5 lat odżywiania raw, to przede wszystkim doświadczanie na samym sobie, nauka na własnych (i cudzych także) błędach, nauka słuchania własnego organizmu i świadomego jedzenia. Nie jestem jednak wyznawcą jakiejś „witariańskiej religii”. Nie odrzucam badań naukowych, nie dążę do pełnej naturalności, niekoniecznie uważam, żeby głodówka była sposobem na każdą dolegliwość, nie unikam koniecznej suplementacji i przede wszystkim – nie uważam, że gotowane (lub w inny sposób lekko przetworzone), roślinne jedzenie bez polepszaczy, konserwantów i innej „chemii” było szkodliwe dla ludzi. Nie namawiam nikogo na siłę do witarianizmu, ale jeśli ktoś chce tego spróbować, to myślę, że warto.
Ja z surowego weganizmu rezygnować nie zamierzam. Znalazłam moją ścieżkę, na której świetnie się czuję, nie mam problemów zdrowotnych i bardzo mi ona odpowiada pod wszelkimi żywieniowymi i smakowymi względami. Trochę się jednak nauczyłam przez te ostatnie kilka lat i właśnie o tych kilku spostrzeżeniach dzisiaj będzie.
Czego się nauczyłam przez 5 lat odżywiania na surowo?
1. Słuchać przede wszystkim siebie, filtrować informacje i nie podążać ślepo za radami.
Głodówka lekiem na wszystko, nie trzeba suplementować witaminy B12, jeść kiełki, nie jeść kiełków, jeść orzechy, nie jeść orzechów, jeść tylko lokalne i sezonowe produkty, jeść tylko ekologiczną zieleninę, nie używać pasty do zębów.. ..i jeszcze, wiele, wiele, wiele innych rad pojawiało się w naszym „witariańskim środowisku”. Absolutnie nie przeczę, że u kogoś się sprawdzają i pasuje mu takie życie. Uwielbiam tą naszą raw wegańską społeczność i wiem, że sporo osób posiada tam ogromną wiedzę i doświadczenie. Z pewnością nikt też nie chce zaszkodzić innej osobie, a sypie radami, które u niego dobrze działają i wydaje mu się, że będą działać u innych. No, ale właśnie niekoniecznie zawsze to się sprawdza. To, co jest dobre dla jednej osoby, niekoniecznie będzie odpowiednie i w ogóle wykonalne dla innej. Warto pytać, radzić się, czerpać inspirację, ale zawsze trzeba przefiltrować informacje, użyć własnego rozumu, może zerknąć też na inne źródła. Nie podążać ślepo za innymi.
2. Witarianie także potrzebują suplementów.
To, czy ktoś po nie sięgnie, czy nie, to już osobisty wybór. Są podobno tacy, którzy nie mają niedoborów, mimo braku suplementacji, jednak.. ..ja jeszcze nie widziałam wyników badań takiej osoby. Nie przeczę, że przy zachowaniu odpowiednich warunków w każdym aspekcie życia, można by było cieszyć się dobrymi wynikami bez suplementów na surowym weganizmie. Jednak czy dla zdecydowanej większości z nas jest to możliwe..? Rośliny hodowane na organicznej, niewyjałowionej glebie, niedokładne oczyszczanie przed zjedzeniem, najlepsze jakościowo produkty – może to mogłoby uchronić przed niedoborami witaminy B12, która znajduje się właśnie w glebie. Ale czy by uchroniło.. ..tego ja zapewne nie sprawdzę. Nie ma roślinnych źródeł witaminy B12 i witarianie także powinni (wg mnie, sprawa indywidualna) przyjmować jej suplement, żeby nie mieć – tragicznych w skutkach – niedoborów. Podobnie z witaminą D3 (najlepiej w połączeniu z K2), której w Polsce nie jesteśmy w stanie (dotyczy to całego społeczeństwa, nie tylko wegan) syntetyzować ze słońca przez większą – mało słoneczną – część roku. Nieco szerzej o B12 i suplementach pisałam w tym wpisie.
3. Ilu ludzi, tyle różnych potrzeb. Ilu witarian, tyle rodzajów witarianizmu.
Z początku zachwycałam się surowym, skrajnie nisko tłuszczowym weganizmem. Wydawało mi się, że to ideał odżywiania dla niemalże każdego. Zastanawiałam się co może ludziom nie pasować w ogromie spożywanych przesłodkich, wspaniałych owoców i warzyw, które fantastycznie się trawią, dobrze działają na metabolizm i są błyskawiczne w przygotowaniu. A wraz z każdym kolejnym dniem, miesiącem, rokiem, przekonywałam się, że każdy z nas lubi co innego, każdy ma inne potrzeby. Niektórzy z nas świetnie funkcjonują na ogromnej ilości węglowodanów. Ale są tacy, którym to nie służy, potrzebują zdecydowanie więcej tłuszczu w diecie – zarówno w kwestii zdrowotnej, jak i upodobań. Surowe, roślinne jedzenie dla mnie jest też ogromną przyjemnością. Więc jeśli ktoś bardzo lubi bardziej tłuste witariańskie desery, woli jeść więcej-składnikowe raw-potrawy to.. ..czemu nie? Są osoby, które lubią pałaszować głównie owoce, ale nie brakuje takich, którzy uwielbiają przygotowywanie bardziej orzechowych deserów czy potraw imitujących „tradycyjne”. Ilu surowych wegan, tyle będzie różnych ścieżek witarianizmu i nie ma tu uniwersalnej drogi dla wszystkich.
4. Nie samymi węglowodanami człowiek żyje. Białko i tłuszcze także są niezbędne.
Eliminacja źródeł tłuszczu, jak najniższa (bo i tak mieszcząca się w zaleceniach) podaż białka, ogrom węglowodanów. Na początku było zachwycające i proste. Ale to tak do końca nie działa. Wysokowęglowodanowy surowy weganizm (ale weganizm typu Raw Till 4 także) u bardzo wielu osób zawiera znikome ilości tłuszczu, a białko zredukowane jest do minimum. Ja także przez spory czas podążałam tą ścieżką, bo kierowałam się jedzeniem tego, co lubię, nie zwracając uwagi na aspekty zdrowotne. A białko i tłuszcze, to są dwa tak samo istotne, niezbędne makroskładniki, jak i węglowodany. Białko jest niezbędne dla organizmu i ograniczanie go – zwłaszcza u osób intensywnie trenujących – niekoniecznie jest dobrą opcją. Potrzeba go czasem sporo więcej, niż przyjęte minimum 0,8 g na kg masy ciała, które dla wielu osób może okazać się niewystarczające do poprawnego działania organizmu, regeneracji, budowania mięśni, polepszania sprawności i ogólnej równowagi.
Wyeliminowanie źródeł tłuszczu i jego minimalna ilość w diecie także bardzo często nie sprzyja zdrowiu. Tłuszcz – zwłaszcza u kobiet – jest niezbędny do poprawnej pracy gospodarki hormonalnej i wyeliminowanie go z diety, to niekoniecznie trafny pomysł. Nieduża ilość tłuszczu może się sprawdzić u wielu osób, ale nie całkowite jego wyeliminowanie. Sama przez prawie cały okres mojego witarianizmu unikałam źródeł tłuszczu, bo – co tu dużo mówić – po prostu za nimi nie przepadam, a liczył się dla mnie przede wszystkim komfort jedzenia. Jakiś czas temu, o czym wspominałam na Facebooku, do mojego odżywiania dołączyły także źródła tłuszczu (choć z zupełnie innego powodu do nich podeszłam) i wtedy momentalnie odczułam, że dopiero teraz wszystko zaczęło chodzić, jak trzeba. Moja gospodarka hormonalna, co prawda, wcześniej nie była w złym stanie, ale to jeszcze nie było to w pełni poprawne funkcjonowanie, które przyszło wraz z dodaniem źródeł tłuszczu w diecie. Warto mieć na uwadze, że niska podaż tłuszczu, to nie całkowite go wyeliminowanie. Przy odpowiednio dużej podaży kalorii, 10% tłuszczu może być wystarczające, ale nie polecałabym schodzenia poniżej 5%, czyli unikanie jakichkolwiek źródeł tego makroskładnika. Awokado, migdały, młode kokosy, nasiona, orzechy.. ..wybór jest i z głową warto sięgać po te produkty (nawet, jeśli pierwsze starcie z awokado okaże się niezbyt udane 😉 ).
Dla bardzo wielu osób 10% (czyli niewielki dodatek źródeł tłuszczu) także będzie stanowiło zdecydowanie za małą ilość i będzie trzeba zachować jego 20-30% podaż, żeby wszystko dobrze funkcjonowało. Każdy organizm będzie miał inne potrzeby i inaczej zareaguje na konkretne proporcje. U mnie 10% się sprawdziło, bo przy spożyciu ponad (czasem znacznie) 3000 kalorii dziennie, spokojnie mogłam dorzucić awokado czy migdały i nadal mieścić się w high-carbowych proporcjach. Trzeba siebie obserwować, doświadczać i wprowadzać zmiany. I niekoniecznie wierzyć wszystkim informacjom o tym, że potrzeba nam minimum białka, a brak okresu u kobiet jest objawem zdrowia.
5. Nigdy wszystkim nie będzie odpowiadało to, jak się odżywiasz i jak wyglądasz.
Odżywianie daleko odbiegające od „tradycyjnego” chyba nigdy nie będzie w pełni tolerowane przez większość społeczeństwa. Nie ważne, czy ktoś ma argumenty przeciwko, czy też nie – wiele osób po prostu nie jest w stanie zaakceptować czyichś wyborów, alternatywnej ścieżki. Wiele osób nie jest w stanie w ogóle pojąć, że można się odżywiać bez produktów odzwierzęcych, a co dopiero być na witariańskim odżywianiu. Niestety, jeśli ktoś jest zamknięty na wiedzę, nie ma chęci dowiedzenia się czegokolwiek więcej, to nie widzę nawet sensu podejmowania się jakiejkolwiek dyskusji. Gdzie brak rozumu, tam brak jakiegokolwiek dialogu, bo tak samo można mówić do ściany, niezależnie od tego jakimi badaniami i doświadczeniami człowiek dysponował.
Nigdy też wszystkim nie dogodzisz wyglądem swojej sylwetki, bo każdy ma swoje poczucie estetyki i upodobania. Szczupła sylwetka dla wielu osób jest powodem do fali krytyki i chyba po prostu trzeba to puszczać obok i się nie przejmować. Wiele osób nie jest w stanie zrozumieć, że można dobrze czuć się z własnym ciałem, nie będąc naładowanym mięśniami czy nie mając dużych, kobiecych krągłości. Nie każdy także przykłada tak wielką uwagę do sylwetki – po prostu robi swoje, a sylwetka jest tylko „skutkiem ubocznym” treningów i odżywiania, jak to właśnie jest w moim przypadku. Ważne, żeby samemu siebie akceptować, dobrze się czuć we własnym ciele i zachować przy tym zdrowie i dobre wyniki.
6. Nie, witarianizm to nie jest najlepszy, jedyny słuszny sposób odżywiania.
Mimo, że jestem na surowym weganizmie od kilku lat i nie w głowie mi to zmieniać, to absolutnie nie uważam, żeby to był najzdrowszy i najbardziej optymalny sposób odżywiania dla wszystkich. Tak, dieta opiera się na bardzo zdrowych składnikach, które dostarczają ogromu witamin i minerałów. Ale też jesteśmy narażeni na niedobory, źródła białka są bardziej ograniczone, wielu spożywa zbyt małą ilość kalorii, niektórzy przejadają się owocami, a odpowiednie zbilansowanie diety też wymaga trochę wiedzy (nie, sałatą i szpinakiem nie pokryjesz zapotrzebowania na każdy pierwiastek i witaminę). Wegańskie odżywianie, jak najmniej przetworzone, oparte głównie na węglowodanach (promowane m.in. przez Campbella, McDougalla czy Gregera), to w moim odczuciu także rewelacyjne opcje. Często nawet i lepsze, niż surowy weganizm, choćby ze względu na koszty diety, które w ich propozycjach mogą być zdecydowanie niższe, niż na witariańskim, dobrze zbilansowanym odżywianiu. Ja jestem na RAW, ponieważ mi to pasuje, uwielbiam takie jedzenie i uwielbiam tak błyskawiczne jedzenie. Ale nie, zdecydowanie nie uważam, że to najlepszy i najzdrowszy sposób odżywiania.