Minęło 9 miesięcy od moich ostatnich badań krwi, które wrzucałam w tym wpisie. Dzisiaj wybrałam się na powtórkę, żeby zobaczyć czy coś się zmieniło, poprawiło lub czy może jednak już czas umierać. Tym razem badania robiłam już w prywatnym laboratorium, a nie „prywatnie w przychodni” – koszty faktycznie sporo wyższe, ale przyznam, że.. ..warto. Warto mieć większą swobodę w godzinach, nie czekać w kilkunastoosobowej kolejce narzekających na wszystko emerytów i otrzymać wyniki online jeszcze tego samego dnia.
Postaram się skupić głównie na wrzuceniu wyników i tylko krótko wspomnieć o moich spostrzeżeniach.
Morfologia. Pewnie nie jest idealnie, ale.. ..mieszczę się w normach! Na każdym z wcześniejszych badań, które wrzucałam (pierwsze, drugie) były strzałeczki, oznaczające odchylenia od prawidłowego zakresu. Sama nie bardzo wiem, co mogło być teraz przyczyną tych zmian, ale wnioskuję, że coś się jednak w organizmie poprawiło.
Cholesterol, czyli największa zagadka, która się pojawiła wraz z poprzednimi wynikami. Po sugestiach lekarki dopisałam, że mogły być one zafałszowane, ze względu na to, że wieczorem dnia poprzedniego (ok. 11 godz. przed pobraniem) władowałam w siebie kilkaset gramów najsłodszych, owocowych węglowodanów. Podobno mogło to mieć wpływ na wysoki poziom cholesterolu całkowitego i triglicerydów na badaniu. Podooobno.
Między dzisiejszym pobraniem krwi a ładowaniem się owocami w dniu wczorajszym, minęło znacznie więcej godzin, niż wtedy. Czy to faktycznie mogło być tak istotne? Może ktoś ma inne pomysły? W każdym razie różnica w wynikach jest ogromna, co mnie niesamowicie zadziwiło. Ale.. ..chyba tylko mogę się cieszyć.
Insulina – badanie, którego nigdy wcześniej nie wykonywałam. Nie mam większego pojęcia o interpretacji tego poziomu – jest spokojnie w normie, ale dosyć nisko. Czy faktycznie nie ma się czym przejmować..?
I dochodzimy do witaminy D3, czyli największego zaskoczenia moich wyników. Na poprzednich badaniach mój poziom był skrajnie niski (15,1 ng/ml). Wszyscy zalecali mi codzienną suplementację 5000 IU, a niektórzy sugerowali nawet większą ilość.
A ja.. Faktycznie zaczęłam regularnie suplementować wegańską D3 w dawce 5000 IU, ale nawet nie brałam jej codziennie. W bardzo słoneczne dni – zwłaszcza przez ostatnie 3 miesiące – nie sięgałam po suplement D3 (choć tych mocno cieplutkich, bardzo słonecznych dni nie było tak wiele w tym roku).
Obawiałam się, że poziom za wiele nie wzrośnie, po tym, jak niektórzy informowali mnie, że D3 może mi się słabo wchłaniać. No to się zdziwiłam, dochodząc do „potencjalnie toksycznego stężenia„. Ale jeśli o własnych siłach piszę tego posta i mam się całkiem nieźle, to znaczy, że się nie umiera od małego przedawkowania D3 😉
W najbliższym czasie sobie nieco odpuszczę tabletki, żeby ten poziom troszkę spadł, ale oczywiście z suplementacji nie rezygnuję i jak zrobi się już mniej słonecznie, to wracam do 5000 IU, choć może z nieco mniejszą regularnością.
B12 cały czas jest wysoko i taki poziom staram się utrzymywać. Spodziewałam się nawet, że będzie jeszcze wyższy, zważając na to, że codziennie suplementuję 1500 mcg tej witaminy. Wynik z poprzedniego badania to 666 mcg, a więc niewiele się podniósł przez te 9 miesięcy, mimo wysokiej, codziennej dawki. Możliwe, że forma metylokobalaminy, którą suplementuję wchłania się u mnie gorzej, niż cyjanokobalamina, którą suplementowałam wcześniej i w takim samym okresie czasu (mimo mniejszej dawki – 1000 mcg) podniosła mi poziom B12 ze 132 pg/ml do 825 pg/ml (porównanie). Ale.. ..to tylko moje przypuszczenia.
Ferrytyna! Jakże mnie ucieszył wynik tego badania! Co prawda wcześniej mieściłam się w prawidłowym zakresie, ale przy dolnej granicy. Duża radość, ale i spore zdziwienie, że ten poziom mógł się aż tak podnieść. Znacznie zwiększyłam ilość spożycia zieleniny – głównie sałaty i szpinaku (choć tego dużo mniej), ale nie są to jeszcze bardzo duże ilości i nie sądzę, aby tylko te kilka główek sałaty dziennie mogły tak podnieść poziom ferrytyny. Nie bardzo wiem, gdzie jeszcze szukać przyczyny tak ogromnej zmiany. Może to kwestia wysokiego poziomu B12? Ale czy coś jeszcze mogło mieć wpływ na ten przyrost? Nie wiem, ale ten wynik cieszy mnie chyba jeszcze bardziej, niż niezłe wyniki hormonów, które robiłam w maju.
Czy w końcu – po 4,5 roku całkowicie surowego, wegańskiego odżywiania – udało mi się dotrzeć do momentu, gdzie nie ma się za bardzo czym przejmować? Czy może jednak nadal coś nie gra i trzeba temu poświęcić uwagę? Idealnie pewnie nigdy nie będzie, ale.. ..chyba jest znacznie lepiej i zapewne będę dążyć do tego, żeby to utrzymać.
Jedno wiem na pewno – fizycznie czuję się świetnie. Powoli, bo powoli, ale rośnie siła, sprawność, wytrzymałość.. ..tyłek nie musi, to nie moja estetyka. A to wszystko przecież i tak tylko złudzenie, bo prawda jest w Umyśle..