Podsumowanie dwóch lat na 100% witariańskim weganiźmie. Porównania, zmiany.

0
179
Rate this post

Staram się nie przywiązywać uwagi do dat, rocznic, nie egzystować w niewoli czasu. Uczę się tylko. Uczę się przypominać sobie prawdziwą rzeczywistość. A jeśli tutaj nic nie ma i nie ma znaczenia to też bez znaczenia jest moja chęć zanurzenia się nieco w czasie dla tego wpisu.

16 marca 2012 – nijak nieplanowana data, przez długi czas nawet nie wiedziałam, że to był ten dzień (ot zapiski z cronometer’a przyszły z pomocą). Tak, to był pierwszy dzień, kiedy jadłam tylko na surowo – oczywiście wegańsko, bardzo niskotłuszczowo, mocnoowocowo. I tak po prostu zostało. Dziś mijają dwa lata mojego 100% witariańskiego weganizmu lub też wegańskiego witarianizmu. Prostego, monotonnego, pełnego owoców.
Czy ja się zmieniłam? Zdecydowanie. Jednak przede wszystkim mentalnie. Mam wrażenie, że na zdjęciach też co najwyżej widać zmiany wewnątrz mnie, a nie na zewnątrz.
Co się działo przez te całkowicie surowe wegańskie dwa lata? Trochę punktów by się znalazło, o kilku może i sama nie wiem. Co więc przez te dwa lata..

 

1. Pierwszy raz spróbowałam mango, które jak się okazało stało się moim niekwestionowanym numerem jeden wśród pożywienia, podstawą codziennego odżywiania, najwspanialszym doznaniem smakowym.

2. Także pierwszy raz jadłam persymony/sharonki, które niemalże dorównują mango i nie może ich zabraknąć wśród moich zapasów, jak tylko jest na nie sezon.

3. Również pierwsze smakowe starcie miałam z figami i daktylami (te obie pozycje też niesamowicie wielbię), marakują, liczi oraz znienawidzonym przeze mnie dragonfruitem (pitają).

4. Nigdy nie robiłam i nie konsumowałam witariańskiego szejka, którymi niemalże wszyscy się tak zachwycają. Wszystko jeszcze przede mną.

5. Nigdy nie przyrządzałam żadnej witariańskiej potrawy, która byłaby czymkolwiek innym niż pokrojone owoce/warzywa lub lody bananowe (zamrożone, zblendowane banany).

6. Nie wzięłam ani grama jakiegokolwiek leku – nie miałam kiedykolwiek takiej potrzeby.

7. Nie było dnia, którego nie rozpoczęłabym od wypicia litra wody z solidną dawką soku z cytryny.

8. Bezsenność. Nastał jej niespodziewany koniec. Po latach kilkugodzinnych bezsenności, towarzyszącej niemalże każdej nocy, zaczęłam spać. Bez problemu zasypiam i wstaję.

9. Waga też zleciała. Nigdy nie miałam nadwagi, żadnych tego typu problemów – przynajmniej w kwestiach cyferek, bo we własnym postrzeganiu to różnie bywa. Mimo jedzenia ogromnych ilości owoców waga leciała w dół, niestety były to głównie mięśnie. Kilogramy nieco zaczęły skakać do góry dopiero po rozpoczęciu siłowni, jakichkolwiek treningów.
Co więcej? Mnóstwo mogłabym pisać o lekkości, dobrym nawodnieniu, ogromnym wyczuleniu na smaki i zapachy i wiele więcej. Ale ciężko się o tym przekonać na podstawie czyjejś historii – takiego stylu życia trzeba spróbować, żeby zrozumieć i odczuć na sobie fantastyczne skutki rawu.

 

Na pewno poznałam mnóstwo wspaniałych osób – zarówno z kręgu witariańskiego, jak i tylko wegańskiego. Mimo, że jestem absolutnym typem outsidera, który woli przebywać sam z własnymi myślami, to jednak doczekałam się osób, z którymi rozmowa mnie nie męczy, a przeciwnie – fascynuje i sprawia wiele radości. Na spotkaniach, co prawda, bywam niezwykle rzadko, jednak zazwyczaj z braku możliwości czasowych, a nie braku chęci.

Pisałam, że zmieniłam się głównie mentalnie. Mniej więcej w tym czasie, gdy mój weganizm stał się witariański, czy też niedługo przed tym, wpadło w moje ręce kilka pozycji książkowych, które całkowicie zmieniły moje postrzeganie świata, rzeczywistości, oświecenia. Dlatego też zmiany, które we mnie zaszły zawsze łączę z tymi dwoma aspektami – myślę, że każdy z nich miał tak samo ogromny wpływ na to, co się ze mną dzieje aż do dzisiaj.
Lata walki z samym sobą, walki z codziennym bólem, nienawiścią i lękami. Ciągłe upadki, z których jednak nie umiałam powstać. Ataki emocjonalne, wybuchy, wyniszczenie, pustka, ciągła gra. Jeszcze rok przed przejściem na witarianizm, ja spoglądałam na wzrastającą trawę zza krat szpitalnego Oddziału Psychiatrycznego. Oczywiście nie stałam się nagle inną osobą, kiedy zaczęłam jeść owoce. Ja po prostu zaczęłam żyć miłością w jedności z wszystkim, co istnieje.
Moje ekstremalnie skrajne emocje się ogromnie uspokoiły, przestałam żyć w rozdwojeniu, lęku i nienawiści. Nigdy nie przypuszczałabym, że to się stanie. Nigdy nie myślałam, że można w ogóle żyć inaczej. Że przeżyję więcej, niż kolejny dzień.

A jestem. Dzisiaj, tu i teraz. Gubię się jeszcze. Czasem nadal nie akceptuję siebie. Czasem martwię się czymkolwiek. Ale dziś jest to takie nic nie znaczące. Jest miłość.

Tak. Zawdzięczam to także jedzeniu prawdziwej żywności. Surowej, naturalnej. Przydałoby się tylko żeby była ekologiczna.
Jak się zmieniłam? Czy w ogóle się zmieniłam? Myślę, że zdjęcia są w stanie oddać co najwyżej zmianę mojego postrzegania wszystkiego wokół.