Dieta surowa – przez wielu podziwiana, że można na niej „wytrzymać”, przez innych bardzo demonizowana, jako nieodpowiednia na dłuższą metę. Jak się w to już wejdzie, to przez pierwszy rok, dwa, trzy trwa ta ogromna fascynacja, idealizowanie owoców, węglowodanów, surowego jedzenia. Jednak po kilku latach własnych doświadczeń, często zaczyna się dostrzegać, że to wszystko nie jest takie idealne, że może być bardzo niedoborowo i niekoniecznie zdrowo – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo, iż kiedyś wydawało mi się to absolutnie nie pojęte, to dzisiaj już chyba całkowicie rozumiem, dlaczego taki ogrom osób (wystarczyło w wyszukiwarce Youtube wpisać frazę: Why I’m no longer raw vegan) po latach odchodzi od odżywiania na surowo.
Na dzień dzisiejszy wiem, że i ja podążę taką ścieżką. Ostatni rok obserwacji i doświadczeń, sprawił, że na pewno nie chcę być już postrzegana przez pryzmat „surowego” odżywiania i społeczności, w której paranoja goni paranoję (nie chcę tu nikogo urazić, po prostu ja to tak odczuwam). Dla mnie, przez te lata, było to przede wszystkim uproszczenie zwykłego weganizmu, w którym nie trzeba sobie zawracać głowy przygotowywaniem potraw. Dziś wiem, że osiągnięcie zadowalających wyników badań krwi i zdrowia, wymagało na dłuższą metę bardzo dobrego zbilansowania tej diety i zadbania o każdy jej element. I – tak – wg mnie jest to znacznie trudniejsze, droższe i.. ..bardziej męczące, niż na tradycyjnym weganizmie. Dochodzi do tego także spory problem z przytyciem. Wielu witarian uważa, że wychudzone ciała – mężczyzn także – są jak najbardziej naturalne i takie powinny być. Ja jednak cały czas starałam się przybrać na wadze, bo mimo, że drobną sylwetkę zaakceptowałam, to wolałabym mieć jednak tych kilka kilogramów więcej. A jednak przestaję widzieć sens w absurdalnym zwiększaniu kalorii, których na RAW i tak potrzeba zazwyczaj sporo więcej i objętościowo sprowadza się to do ogromnych ilości jedzenia.
O ile przez pierwsze lata RAW czułam w tym jakąś wolność, to w ostatnim czasie zaczęło mnie to ogromnie męczyć psychicznie. Te skrajności, teorie spiskowe, ideały i odrzucanie wszystkiego, co naukowe i sprawdzone. Nie chcę dalej w tym tkwić, a przy obecnym rozkwicie weganizmu, dostępność wegańskich produktów w Polsce jest tak ogromna, że chyba nie potrzebuję już tego upraszczać. I na dzień dzisiejszy jestem pewna, że po tych niespełna 6 latach RAW, będę odchodzić od odżywiania w pełni na surowo. Może za tydzień, a podejrzewam, że nawet dziś czy jutro. Na pewno na facebookowym fanpage’u o tym wspomnę.
A po tym spontanicznym i chyba najbardziej osobistym wstępie, jaki pojawił się w treści tego bloga.. ..trochę właśnie o tym, jakie zagrożenia panują na tej witariańskiej ścieżce odżywiania.
Chcę zaznaczyć, że piszę to tylko i wyłącznie na podstawie własnych doświadczeń, obserwacji i są to moje odczucia. Nie chcę tu nikomu czegokolwiek zarzucać czy krytykować, ani tym bardziej urazić. Jeśli ktoś obiera ścieżkę opierającą się o któryś lub któreś z tych zagadnień, to jego świadoma decyzja i nic mi do tego. Piszę to z perspektywy kogoś, kto traktuje jedzenie tylko jako jedzenie i bardziej do takich osób to kieruję. Świat oparty o „oświeceniowe” podejście do jedzenia pozostawiam tym, którzy w nim mają swoją drogę.
ZAGROŻENIA i MITY SUROWEGO WEGANIZMU
Niepotwierdzone teorie i mity
Na temat witarianizmu niejedno można w Internecie przeczytać.. Artykuł na jakichś stronach o tym, że krwawienie podczas menstruacji to patologia, której nie ma u witarianek, bo przecież mają tak czyste organizmy. Że organizm na surowej roślinnej diecie sam sobie poradzi z wytworzeniem witaminy B12 i inne cuda niewidy. Luuuuudzie, ja też kilka lat temu w to uwierzyłam. Niedobór B12, brak okresu – też tego doświadczyłam i zdecydowanie nie uważam, żeby to było odpowiednie. Kobiety na surowej diecie faktycznie często mogą się „pochwalić” brakiem okresu. Ale to zazwyczaj dlatego, że mają zaburzoną gospodarkę hormonalną, najczęściej przez zbyt małe spożycie tłuszczów, które jest nagminne na surowym wysoko węglowodanowym weganizmie. A tłuszcz jest przecież niezbędny do produkcji estrogenów. I nieeeee, witaminy B12 nie ma w roślinach! Można co najwyżej jeść ekologiczną glebę, w której powinna się ona znajdować, a nie szukać jej nic nie wartych analogów w pieczarkach, glonach, drożdżach czy spirulinie. Takich teorii i mitów jest więcej.. ..kto chce wierzyć, niech wierzy. Ja proponuję jednak zachować rozsądek.
Surowy weganizm lekiem na wszelkie choroby i zaburzenia odżywiania
Oczywiście, że dieta i styl życia są przyczynami ogromu chorób i dolegliwości. I tak samo przy ich zmianie można wiele z nich wyleczyć. Jednak surowy weganizm to nie jest lek na każdą możliwą dolegliwość i chorobę. To nie jest zbawienie, które zastąpi wszelką medycynę i lekarzy. Wiem, że ogrom osób się tutaj nie zgodzi – każdy ma prawo do własnego zdania. Ja jednak jestem daleka od wszystkich alt-medowych teorii spiskowych o przemyśle farmaceutycznym, który chce zniszczyć ludzkość.
Surowy weganizm przyciąga do siebie także ogrom osób z zaburzeniami odżywiania – szczególnie z kompulsywnym objadaniem się lub anoreksją. Jest on atrakcyjny, bo daje złudne poczucie, że jesz zdrowe rzeczy, a jednocześnie można na nim zazwyczaj bardzo łatwo schudnąć lub utrzymać bardzo szczupłą sylwetkę. Łatwo jest też jeść zbyt mało kalorii, ponieważ surowe jedzenie jest tak duże objętościowo, że bez problemu można się nim „zapchać”.
Ogromna ilość osób – zwłaszcza młodziutkich dziewczyn, chce przechodzić na surowe odżywianie, oszukując się, że na nim wyjdą ze swojej choroby. Ale zaraz.. Zaburzenia odżywiania są zaburzeniami PSYCHICZNYMI. Tutaj należy pracować nad głową z psychologiem lub psychoterapeutą i skupić się na źródle problemu, który leży w psychice. Dieta może być gdzieś tam pomocna, ale to jest często tylko oszukiwanie się i szukanie w diecie kolejnych ograniczeń w wyborze pokarmów i restrykcji kalorycznych. Bo przecież dieta witariańska jest bardzo skrajna i restrykcyjna pod względem tego, co się spożywa. Choroby psychiczne trzeba leczyć od strony psychiki, a nie zawierzać wszystko diecie.
Unikanie suplementacji B12 i D3
Witarianie często bronią się przed jakąkolwiek suplementacją, uznając ją za nienaturalną. Ale warto mieć na uwadze, że surowy weganizm magicznie nie sprawi, że znika zapotrzebowanie na te witaminy, których nie da się dostarczyć z roślinnego jedzenia. Niedobory B12 niosą za sobą często tragiczne nieodwracalne skutki. Każdy zrobi, co zechce, ale bądźcie tego świadomi. Na badania też warto się wybrać.
Inne niedobory
Owoce, warzywa – pełnia witamin i składników mineralnych. Oczywiście. Ale jeśli nie zwróci się uwagi na kilka istotnych pierwiastków, to może się okazać, że ich spożycie w diecie jest koszmarnie niedoborowe. O niedobory wapnia, kwasów Omega-3, żelaza, a także selenu czy cynku wcale nie trudno na surowym weganizmie, jeśli nie zadba się o ich źródła. A objawy i skutki tych niedoborów mogą być bardzo nieprzyjemne.
Zbyt mała ilość tłuszczów i białka
Owoce, owoce, owoce. Są wspaniałe, to prawda. Ale trzeba pamiętać, że organizm, poza węglowodanami, potrzebuje także odpowiedniej dawki białka i tłuszczów. Skrajne minimalizowanie tych makroskładników nie jest wcale zdrowe. Wychudzone ciała, nieustannie niska waga, brak tkanki mięśniowej..
Całkowite eliminowanie źródeł tłuszczów lub ich zbyt mała ilość jest – zwłaszcza u kobiet – także niekoniecznie bezpieczna. Zaburzenia hormonów, brak cyklu menstruacyjnego, a w efekcie bezpłodność i inne problemy. Dietę witariańską na dłuższą metę też trzeba odpowiednio zbilansować, jak każdą inną.
Popadanie w witariańskie paranoje oczyszczania
Wiem, że niektórzy obierają taką ścieżkę w życiu. Głodówki, posty, odrobaczania, lewatywy i co kto tam jeszcze wymyśli, żeby idealnie oczyścić swój organizm. Ale to wcale nie jest wszystkim konieczne i podejrzewam, że większość z nas nie odczuwa takich potrzeb. W witariańskiej społeczności często okazywało się, że jedyną radą na wszelkie dolegliwości, wprowadzanie zmian i nawyków.. ..jest to, to że musi się oczyścić i robić głodówki, bo inaczej nic nie ma sensu. Jeśli jedzenie to dla Ciebie tylko jedzenie.. ..to nie musisz popadać w paranoję.
Wiara w truciznę niesurowego odżywiania
Sama zaczęłam się odżywiać na surowo głównie przez całkowite uproszczenie weganizmu, z czystego bycia leniem kulinarnym. Ale i ja dotarłam do filmów, książek i artykułów, które tak mocno naciskały na to, że niesurowe pożywienie jest trucizną dla naszego organizmu. I też gdzieś tam w to uwierzyłam. Na szczęście po jakichś 3 latach już nieco mocniej zagłębiałam się w dietetykę i zrozumiałam, że te teorie „witariańskich guru”, niekoniecznie mają wielkie odniesienie do rzeczywistości.
Zawierzamy takim informacjom, które „ktoś gdzieś” napisał w „jakiejś” książce czy powiedział w „jakimś” filmie, nie zadając sobie nawet pytania kim jest autor owej książki, czy wypowiedzianych w filmie słów. A przecież mamy publikacje i zalecenia wybitnych lekarzy i badaczy, jak Greger, Campbell, Barnard, Esselstyn.. ..którzy wcale nie demonizują gotowanego czy mało przetworzonego roślinnego jedzenia i to właśnie na nim bazują ich roślinne diety. Wegańskie jedzenie to nie trucizna, naprawdę nie trzeba się go bać i unikać. I to na szczęście zrozumiałam już sporo wcześniej. Gotowane jedzenie Was nie otruje, nie zabije i nie sprawi, że wyrośnie Wam trzecia noga. No i czy wszyscy.. ..chcą tak bardzo brnąć w ideały zdrowotności?
To miał być dość krótki wpis. Wyszło, jak zawsze. Lada moment – 31 grudnia – minie 7 lat od kiedy zostałam weganką.
I dzisiaj już tylko tak chcę być postrzegana. Nie przez pryzmat surowej paranoi, przed którą sama się od dłuższego czasu broniłam. Ale jako weganka i wegański trener personalny.